10 Cloverfield Lane wields tension like a skilled surgeon holding a scalpel. 10 Cloverfield Lane is a difficult movie to discuss critically with those who haven't seen it. Think of Michelle as
The Aliens nicknamed Roach or Leech by the film crew from 10 Cloverfield Lane are large, worm-like creatures with metal plating on their bodies and are the final antagonists of 10 Cloverfield Lane. The Aliens' origin is unknown. These creatures appear at the end of the film. The Aliens are Quadrupedal lifeforms with metallic scales. Each scale is the shape of a hexagon. The aliens also have a
The last ten years have brought some extremely creative new movies in the sci-fi thriller genre. Movies like Another Earth and The Girl With All The Gifts ha
The second "Cloverfield" entry, "10 Cloverfield Lane," was a medium-budget art-house sci-fi film, the kind that might've shocked everyone in the '80s by making a fortune at drive-ins and strip malls; it became a hit on the basis of its ensemble acting and its unnerving intimacy—never mind that ending, which confirmed that it was taking place
Howard Stambler is the main antagonist of the 2016 psychological science-fiction thriller film 10 Cloverfield Lane. He is a survivalist, former sailor, conspiracy theorist, and the kidnapper of Michelle. He was portrayed by John Goodman, who also portrayed Ocious P. Potter in The Borrowers, Big Dan Teague in O Brother, Where Art Thou, a possessed Jonesy in Fallen, Bones Darley in Death
Vay Tiền Trả Góp Theo Tháng Chỉ Cần Cmnd Hỗ Trợ Nợ Xấu.
Czy młody reżyser Trachtenberg wykorzystał daną mu szansę? Niestety tylko częściowo. Wprawdzie udało mu się stworzyć wciągający thriller, w którym w interesujący sposób żongluje konwencjami, ale po seansie „10 Cloverfield Lane” nie mogłem wyzbyć się wrażenia o niewykorzystaniu tkwiącym w nim potencjału. Winą za ten stan rzeczy obarczam właśnie reżysera. W recenzji tłumaczę dlaczego. tytuł: 10 Cloverfield Lane premiera: 22 kwietnia 2016 (Polska), 8 marca 2016 (USA) reżyseria: Dan Trachtenberg scenariusz: Josh Campbell, Matthew Stuecken Trailer / zwiastun Opis / Fabuła Młoda kobieta o imieniu Michelle budzi się po wypadku samochodowym w piwnicy-schronie Howarda. Mężczyzna ten twierdzi, że uratował jej życie, sprowadzając do schronu w ostatniej chwili przed zmasowanym atakiem chemicznym. Jeżeli chcą przeżyć, długo nie będą mogli wyjść na zewnątrz. Czy Michelle może zaufać Howardowi? Recenzja Cloverfield Lane 10 Producentem filmu jest Abrams, który po cichu postanowił stworzyć spin off pamiętnego dzieła o tytule “Cloverfield” / “Projekt: Monster”. Po cichu, gdyż o filmie dowiedzieliśmy się na krótko przed jego premierą. Nawet zwiastuny były wyjątkowo oszczędne w zdradzaniu spoilerów. Zadbano, aby nad filmem unosiła się aura tajemniczości. Dzięki temu na premierę udałem się z jakże miłym w obecnych czasach poczuciem niewiedzy. Ciekaw byłem, co było przyczyną zapowiadanego w trailerach ataku i czy w ogóle on się odbył, kim był i jakie zamiary miał właściciel bunkra oraz jakie losy czekały pozostałych bohaterów skazanych na jego łaskę. Film „Cloverfield Lane 10” można śmiało traktować jako odrębną historię, zupełnie niepowiązaną z wydarzeniami z „Projekt: Monster”. Dotyczy to zarówno fabuły, jak i sposobu realizacji – w 10CL zrezygnowano bowiem z irytującej trzęsawki obrazu, zwanej „found footage”, co obrazowi wyszło zdecydowanie na dobre. Osoby nie znające poprzedniego filmu tego uniwersum mogą spokojnie zdecydować się na seans „10 Cloverfiels Lane” bez obaw o ewentualne luki fabularne. Zwolennicy poprzedniego filmu mogą natomiast zabawić się w próbę dopasowania elementu nowej historii do faktów poznanych w „Projekcie: Monster”. Dopasowanie to jest możliwe nawet na wiele sposobów zależnych tylko do wyobraźni widza. Abrams powierzył reżyserię filmu debiutującemu w pełnym metrażu Danowi Trachtenberg’owi. Decyzja ta była dość ryzykowna, ale osobiście przychylny jestem częstemu dawaniu szansy wykazania się młodym i obiecującym reżyserom. Czy Trachtenberg wykorzystał daną mu szansę? Niestety tylko częściowo. Wprawdzie udało mu się stworzyć wciągający thriller, w którym w interesujący sposób żongluje konwencjami, ale po seansie 10CL nie mogłem wyzbyć się wrażenia o niewykorzystaniu tkwiącym w nim potencjału. Winą za ten stan rzeczy obarczam właśnie reżysera. Już tłumaczę dlaczego. Gros filmu toczy się w podziemnym bunkrze, który staje się sceną konfrontacji trzech postaci. Zdawać by się mogło, że mała, współdzielona przestrzeń powinna sprzyjać zagęszczaniu atmosfery oraz zarażać widza klaustrofobią, stopniowo udzielającą się bohaterom. Nic jednak bardziej mylnego. Reżyser nie potrafił wizualnie spotęgować efektu ‘zbliżania się ścian’, ani poprzez odpowiedni melanż scenografii i oświetlenia, ani przez właściwy kadr, czy pracę kamery. W rezultacie postacie przemykają po bunkrze niczym po wszechstronnym apartamentowcu, zdają się nie wchodzić sobie zanadto w drogę. Widzowi może umknąć zatem ważny element całej powieści, który jednocześnie mocno by ją urealniał – aspekt izolacji. Mimo iż potrzeba prywatnej przestrzeni oraz wyjścia na zewnątrz jest wyszczególniona w scenariuszu – w filmie jest dość słabo wyczuwalna. Bohaterom pod ziemią żyje się całkiem komfortowo, poza krótkimi chwilami specjalnie nie wchodzą sobie w drogę. Nie da się wyczuć uciążliwości przebywania obcych sobie ludzi na małej przestrzeni. Akcja filmu mogła by zatem toczyć się w jednorodzinnym domku ze spuszczonymi roletami i w zasadzie nie poczulibyśmy większej różnicy. Szkoda, iż reżyser nie potrafił wycisnąć więcej z potencjału jaki dawała lokacja. źródło: Kolejnym mankamentem filmu są postacie, których sposób przedstawienia pozostawia niedosyt. Najlepiej w tym gronie wypada Howard. Pewne niedociągnięcia w rozpisaniu tej kreacji potrafił w wyśmienity sposób nadrobić Goodman, perfekcyjnie używając swojej charyzmy i nieprzeciętnych umiejętności aktorskich. Reżyser miał w planach mocne postraszenie nas Howardem, niestety szczątkowe przedstawienie tej postaci, ogólniki czy powielanie schematów zachwiały wiarygodnością w jej odbiorze. Postać Michelle, więcej niż dobrze zagrana przez Mary Elizabeth Winstead, jest znacznie bardziej tajemnicza niż z założenia tajemniczy Howard. W trakcie filmu poznajemy jej twardy charakter i nieustępliwość, ponad przeciętną inteligencję oraz możliwości – nazwijmy to – survivalingu, ale nie mamy pojęcia z czego to wszystko wynika, kim ona naprawdę jest i co jest czynnikiem napędzającym ją do działań? Na pewno nie jest zwykłą dziewczyną, a taki jej obraz chciano nam narzucić od początku trwania filmu. Ostatnią postacią, którą w zasadzie powinienem pominąć, jest Emmett (John Gallagher Jr.). Ciężko określić w jakim celu umieszczono tego ‘bohatera’ w akcji filmu. Czy chodziło tylko o suspens przy jednej ze scen? Jeżeli taki był zamysł scenarzystów, rolą reżysera jest odpowiednia reakcja i w efekcie rozbudowanie tej postaci oraz wątków z jej udziałem. Szczególnie jest to istotne w kameralnym filmie, przypominającym sztukę rozpisaną na kilku aktorów. Cóż, tego jednak zabrakło. Emmett przewija się przez film niczym ruchomy element scenografii, wrzucony na siłę. Twórcy filmu nie zrobili nic, abyśmy nie tylko przejęli się losem tej postaci, ale także, abyśmy chcieli dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Jak już szerzej rozpisuję się o niedoskonałościach filmu „10 Cloverfield Lane”, to muszę wspomnieć także o samej jego końcówce. Sprawia ona bowiem wrażenie, jakby dosztukowano ją z nieco innego filmu. Cały budowany klimat produkcji oraz towarzyszące nam napięcie rozprasza się w końcowej rozgrywce i ulatnia równie gwałtownie niczym powietrze przy nagłym pęknięciu balonu. Film z dusznego (w założeniu) thrillera przekształca się w kino akcji z elementami horroru. Film wówczas nabiera szalonego tempa, które mocno kontrastuje z szachową rozgrywką wewnątrz schronu. Dynamiczna końcówka, pozwala nam nabrać powietrza i stanowi dość nieoczekiwaną oraz lekkostrawną odskocznię od bunkrowych przepychanek. Nie jestem jednak do końca przekonany czy ten przeskok uznać za dużą wadę produkcji. Daleki również jestem od zaliczenia jej do pozytywnych atrybutów „10 Cloverfield Lane”. Jej odbiór w dużej mierze zależeć będzie od indywidualnych preferencji każdego widza. Mnie osobiście nieco rozczarowała i pozostawiła lekki niesmak. Dzięki owej końcówce uzyskujemy odpowiedzi na wiele pytań, które rodzą nam się w głowach w trakcie trwania seansu. Na szczęście nie wszystko wyjaśniono, pozostawiając pewien margines widzowi na jego własną interpretację. Niestety to, co zostało wyjaśnione dało się łatwo przewidzieć – szczególnie osobom zapoznanym z poprzednim „Cloverfield”. Twórcy popełnili tutaj podobny błąd jak w „Projekcie: Monster”, zapominając o tym, że często lepiej jest pozostawić coś niedopowiedzianym. To, czego nie widzimy i nie jesteśmy pewni, budzi większą trwogę niż to, co podaje się nam na tacy. Truizm, o którym nagminnie się zapomina ostatnimi latami w Hollywood. źródło: Muszę Was teraz przeprosić, gdyż za mocno skupiłem się na kwestiach negatywnych związanych z ocenianym filmem. Nie chciałbym bowiem, aby 10CL został przez Was odebrany jako podrzędna, kiepska produkcja. To byłaby mocno krzywdząca opinia na jej temat. Wyszczególniłem wady, aby pokazać jak wielki potencjał tkwił w filmie. Można tylko żałować, że film zamiast zapisać się złotymi głoskami w historii kina sci-fi, a miał ku temu podstawy, stał się ‘zaledwie’ dziełem dobrym. Młodemu reżyserowi, mimo potknięć, udało się stworzyć bardzo kameralny i wciągający thriller w klimatach science-fiction, w którym widz wielokrotnie zmuszany jest do zrewidowania przedstawionej wcześniej rzeczywistości. Oglądając film nie możemy być pewni, jakie są prawdziwe intencje Howarda oraz co tak naprawdę wydarzyło się na zewnątrz. Czy apokalipsa to wytwór wyobraźni przewrażliwionego bohatera czy stan faktyczny? Czy bohaterce uda się odkryć prawdę? Jak tego dokona i czy przechytrzy Howarda? Możemy się naturalnie wszystkiego domyślać, ale element niepewności zostaje aż do samej końcówki. Scenariusz filmu skonstruowano misternie, dzięki czemu wręcz pochłaniamy przedstawioną podczas seansu historię. Każdy szczegół, jaki widzimy na ekranie, element scenografii, rzut kadrem, mimika bohaterów, czy wymiana między nimi zdań ma swoje ukryte znaczenie. Widz musi zachować czujność, gdyż we właściwym momencie elementy układanki złożą się w spójną całość i pchną akcję na nowe tory. Twórcy w bardzo umiejętny sposób budują napięcie, wykorzystując zarówno koncertową mimikę aktorów, kadry kamery często skupione na zbliżeniach twarzy bohaterów (oddające całą gamę odczuć) jak również na wskroś przenikającą muzykę autorstwa Beara McCreary’ego. Muzyk ten stopniowo wyrasta na jednego z najbardziej obiecujących kompozytorów muzyki filmowej młodego pokolenia. Osobom pragnącym poznać inne jego kompozycje, śmiało mogę zaproponować chociażby ścieżkę dźwiękową z serialu „Battlestar Galactica” lub filmu „Europa Report”. Dorobek muzyka już robi ogromne wrażenie. Stonowana, przemyślana muzyka idealnie odpowiada oszczędnej wizualnej stronie filmu. Przez większą część trwania seansu odnosi się wrażenie, że twórcy „Cloverfield Lane 10” pragnęli stworzyć wyjątkowo kameralną i minimalistyczną produkcję. Na godne pochwały efekty specjalne, bez których obecnie ciężko wyobrazić sobie produkcję sci-fi, musimy poczekać do ostatniego aktu filmu. Niemniej można zastanawiać się, czy były one konieczne. Jestem pewien, że film także obroniłby się z ich pominięciem. źródło: Twórcy filmu „10 Cloverfield Lane” w ciekawy sposób bawią się konwencjami. Najpierw długo potrafią przytrzymać widza w fotelach, poddając go niepewności i napięciu towarzyszącym dobrym thrillerom, by następnie podsycić jego doznania elementami pełnokrwistego horroru, by ostatecznie zmienić front i zarazić widza surrealnością. Chciałoby się wręcz zacytować bohaterkę – „No bez jaj”. I w ten oto sposób aspekt stanowiący wadę filmu, nieoczekiwanie i po zastanowieniu może przeistoczyć się w jego cechę szczególną, bliską nawet zalety. Wszystko zależy od stosunku widza do filmu, czyli poziomu jego ‘zdystansowania’. Trachtenberg mógł i powinien z filmu wycisnąć więcej, ale trzeba mu oddać, iż potrafił w zwariowany sposób żonglować znanymi motywami i stworzyć pewną nową jakość. Zastosowane rozwiązania w końcówce filmu nie wszystkim widzom przypadną do gustu. Nie sądzę jednak, aby całkowicie spaliły film dla największych malkontentów. Towarzyszące seansowi napięcie, niedopowiedzenia przy zachowaniu spójności fabularnej, doskonałe kreacje aktorskie Goodmana i Winstead oraz wybornie dobrana muzyka – to istotne elementy, które czynią z 10CL nie tylko jeden z najlepszych obrazów science-fiction 2016 roku (dotychczas), ale także jeden z ciekawszych thrillerów. Bez większego ryzyka mogę Wam polecić seans. OCENA: 7/10 Dr. Gediman Trailer / zwiastun Źródła zdjęć: 1. Zobacz także: Wszystkie filmy Science Fiction 2016 roku >> Recenzja filmu „Piąta fala” >> Recenzja filmu „Deadpool” >> Ciekawy artykuł? Doceń naszą pracę: [Głosów: 32 Średnia: Ci się o czym i jak piszemy? Pomóż nam tworzyć więcej treści! Wesprzyj przez Patronite:
Młoda kobieta budzi się po przeżytym wypadku samochodowym w małym, obskurnym pomieszczeniu, które okazuje się częścią schronu przeciwatomowego. Jej „wybawcą” jest starszawy mężczyzna Howard. Nie tłumaczy jej, dlaczego musiał ją przykuć kajdankami, ale z jego opowieści wynika, że wyciągnął ją z rozbitego auta w momencie, gdy doszło do ataku niewiadomego pochodzenia, chemicznego lub jądrowego. Stąd też pomysł, aby ratunku szukać w konstruowanym przez lata, w pełni funkcjonalnym i wyposażonym schronie. Michelle poznaje tam również Emmetta, który pomagał w budowie bunkra i który nie ma powodów, aby nie wierzyć w historię Howarda, zwłaszcza że sam widział dziwne, czerwone światła zwiastujące katastrofę. Jednak kobieta bardziej boi się swojego dobroczyńcy niż końca świata, którym ją straszy. Cloverfield Lane 10 przypomina sinusoidę – podobnie jak główna bohaterka co rusz kwestionujemy wszystko, co słyszymy z ust Howarda, aby po chwili jednak być przekonanym zarówno do jego motywów, jak i opowieści. Mężczyznę gra John Goodman, dawno już nie widziany w tak niejednoznacznej roli. Do głowy przychodzi od razu jego występ w Bartonie Finku braci Coen – zwalista i dominująca postura każe nam mieć się na baczności, choć dziecięca wręcz radość bijąca z jego twarzy często tłumi nasze obawy. Te jednak są w przypadku postaci Howarda całkowicie uzasadnione, nie tylko dlatego, że sytuacja, w jakiej znalazła się Michelle, jest zastanawiająca. Czy zwątpienie nie pojawiłoby się najpierw, gdybyśmy usłyszeli o rzekomym ataku nuklearnym i konieczności spędzenia roku albo dwóch w schronie z kompletnie obcymi ludźmi? Film debiutującego w kinie Dana Trachtenberga zasadza się na tej nieufności i braku pewności, choć strach przed terroryzmem wydaje się tu nieobecny. Powodem takiego stanu rzeczy jest sam Howard, dopatrujący się w ataku działań Rosjan lub… Marsjan. Po takiej deklaracji trudno o uwierzenie Michelle we wszystko, co słyszy. Kobietę gra dawno niewidziana na dużym ekranie Mary Elizabeth Winstead – szczerość wypisana na twarzy i zaradność, jaka jej nie opuszcza przez cały czas, ułatwia nam utożsamienie się z nią. Tym bardziej, że sytuacja, w której się znalazła, jest okrutnie ironiczna i bez względu na to, co zrobi – zaufa gospodarzowi bądź nie – może ją tylko pogorszyć. Problemów z tym nie ma trzeci z lokatorów schronu, Emmett, młody mężczyzna wierzący w szczere intencje Howarda, choć zdający sobie również sprawę z jego wybuchowej natury i kosmicznych przekonań. Wcielający się w niego John Gallagher Jr. ma proste i sympatyczne oblicze sugerujące, że w konfrontacji z postacią graną przez Goodmana może okazać się przydatnym sojusznikiem. W finale jednak ten psychologiczny thriller zmienia się w coś całkiem innego. Ale może wcale nie tak nieprzewidywalnego. Cloverfield Lane 10 to ciekawy przypadek filmu, którego tytularne pokrewieństwo z Cloverfield sprzed ośmiu lat (u nas wyświetlanego jako Projekt Monster) działa zarówno na korzyść, jak i niekorzyść fabuły Trachtenberga. Zważywszy, że tamten obraz opowiadał historię grupki przyjaciół przedzierającej się przez zamieniony w strefę wojny Nowy Jork, który zaatakowany został przez gigantycznego potwora, trudno dostrzec jakiekolwiek powiązania fabularne z nowym tytułem. Oba filmy różnią się również stylistycznie – porzucono estetykę found footage i efektowność kina akcji na rzecz kameralnego i tradycyjnie zrealizowanego thrillera. Pamięć o poprzedniku każe wypatrywać fantastycznych elementów oraz nawiązań, co samo w sobie może być zgubne. Ci, którzy domagają się właśnie tego, mogą poczuć się rozczarowani. Ci idący natomiast na pełen napięcia dramat trójki zamkniętych w małej przestrzeni bohaterów również zostaną „wynagrodzeni” w sposób, jaki niekoniecznie im się spodoba. Zakończenie robi film, mówią moi bardzo dobrzy przyjaciele, i w przypadku Cloverfield Lane 10 trudno się z tym nie zgodzić. Nic nie zdradzając, napiszę, że ostatnie dwadzieścia minut nie do końca mnie przekonało, choć widok uciekającej przed napastnikiem Winstead, ubranej w domowej roboty kombinezon z zasłony prysznicowej, dostarcza dużo samoświadomej zabawy. Widać wtedy wyraźnie intencje twórców, którzy decydują się dostarczyć widzom rozrywki przewrotnej, budując zwrot akcji w stylu przypominającym słynną Strefę mroku. Kaczuszka, jaka widnieje na stroju głównej bohaterki, zdaje się śmiać nie tylko do nas, ale i chyba przede wszystkim z nas.
Doceniam to, co zrobiono w przypadku tego filmu. W czasach, gdy pierwsze zwiastuny pokazuje się nawet i dwa lata przed premierą, a na pół roku przed nią, publikuje się materiał zdradzający ostatni akt filmu (tak, Batmanie i Supermanie, piję do was), nie sposób nie przyklasnąć twórcom takim, jak Abrams. Reżyserom, którzy z niemalże paranoidalną maniakalnością bronią wszelkich informacji na temat swoich produkcji, z troski o to, żeby widz odkrywał ich fabułę dopiero w sali kinowej. I znowu to zrobił. Świat jeszcze podniecał się siódmym epizodem - wyreżyserowanych przed niego - „Gwiezdnych Wojen”, gdy Abrams nagle wyciągnął „z kapelusza”, zwiastun kolejnego wyprodukowanego przez siebie filmu. Na trzy miesiące przed premierą. I to do tego sequel popularnego filmu sci-fi z ubiegłej dekady („Cloverfield” przetłumaczony u nas jako „Projekt: Monster”), o którym chyba nikt nie wiedział, że w ogóle powstaje. Ale czy aby rzeczywiście jest to sequel…? No więc właśnie, ponieważ to Abrams, to oczywiście wcale nie było to takie pewne. Zarówno jak i reżyser „10 Cloverfield Lane”, czyli Dan Trachtenberg, odpowiadali wymijająco - „historia spokrewniona”. Nie bez przyczyny, bo przez większość filmu scenarzyści igrają z widzem, nie dając czytelnej informacji przed czym tak w zasadzie bohaterowie chowają się w podziemnym schronie, a nawet prowokując do snucia podejrzeń, że na zewnątrz tak naprawdę nie ma żadnego zagrożenia. Michelle (Mary Elizabeth Winstead), główna bohaterka, rozbija się w pierwszych minutach filmu swoim samochodem. Gdy odzyskuje przytomność, odkrywa, że leży w zamkniętym pomieszczeniu, podłączona do kroplówki i przykuta do rury. Szybko pojawia się gospodarz, Howard (John Goodman), nerwowy facet, który nie jest zbyt skory do dzielenia się informacjami, ale w końcu oznajmia bohaterce, że doszło do ataku na Amerykę, powietrze może być skażone i przez długi czas nie mogą wychodzić na zewnątrz. Dziewczyna mu nie wierzy, traktując mężczyznę jak szaleńca z urojeniami, od razu zaczyna planować ucieczkę ze schronu. Prędko odkrywa, że na zewnątrz rzeczywiście może nie być bezpiecznie, ale życie w zamknięciu z Howardem zdaje się być niemniej groźne, bo wszystko wskazuje na to, że niestabilny psychicznie facet, skrywa jakiś mroczny sekret. I taki właśnie jest ten film. Jeżeli spodziewacie się wielkiego potwora pustoszącego miasto, ciągłej ucieczki przed nim pomiędzy blokami, albo po otwartej przestrzeni, klimatu zagłady i całego tego sztafażu kina sci-fi, to się rozczarujecie. Może to wszystko czeka tam na zewnątrz, poza bunkrem, a może i nie, bo jest to tylko zmyłka, perfidne nawiązanie w tytule do filmu sprzed ośmiu lat. Nie dowiecie się tego do chwili, aż ktoś wyjdzie na zewnątrz. Nie ma co się czarować, wiadomo, że w końcu musi do tego dojść, na to się czeka przez cały film, ale scenarzyści nie spieszą się z zabraniem widza na górę, poświęcając większość ekranowego czasu na budowanie psychologicznego thrillera paranoicznego. Zamysł zacny, natomiast wykonanie, no cóż… Zacznijmy od pozytywów. Winstead jest zaskakująco dobra, to bodajże jej najlepsza rola w karierze, poprowadzona konsekwentnie, bez fałszywych nut, emocjonalna, ale nie przeszarżowana, kiedy trzeba to skupiona, często jednak odpowiednio nerwowa, żeby oddać napięcie danej sceny. Goodman natomiast nie musi nawet wiele robić, żeby wzbudzać respekt, sama jego ogromna postura dominująca nad pozostałymi mieszkańcami bunkra (jest jeszcze ktoś trzeci, ale nie doczytujcie się za wiele w tym, że mało o nim piszę) daje mu ogromną przewagę, a gdy do tego jeszcze tupnie nogą i ryknie, to tynk praktycznie sypie się ze ścian. Bardzo fajnym pomysłem jest nawiązanie w tytule do filmu, którego sequel był oczekiwany od tak dawna, że wszyscy o nim zdążyli już zapomnieć, ale pójście przy tym w zupełnie inną stylistykę. Cynik mógłby powiedzieć, że to sprytny sposób na zebranie większej widowni dla skromnego thrillera, który w innym przypadku przeszedłby niezauważony. Możliwe, zwłaszcza, że wszystko wskazuje na to, że film początkowo był planowany jako niezależna historia. Nie da się jednak ukryć, że potencjalna obecność na zewnątrz stworów z innej planety nadaje całości dodatkowego smaczku i przez cały film podtrzymuje zaintrygowanie odbiorcy („będą czy nie będą?”). To powiedziawszy, muszę ze smutkiem dodać, że napięcie nie jest dozowane w takiej dawce, i tak sprawnie, jakby tego zapewne pragnął reżyser. Trachtenberg robi wszystko, co w jego mocy, żeby widz siedział na krawędzi fotela, trzeba mu to oddać, ale odbiór tego będzie już bardzo indywidualny. Nie byłbym zaskoczony, gdyby wielu widzów uznało film za szarpiący nerwy od początku do końca (są ku temu powody), samemu jednak, pomimo wielu starań reżysera i scenarzystów, zajęło mi ponad pół filmu, zanim pierwszy raz poczułem jakieś porządne emocje w związku z tym, co oglądam. Wcześniej doceniałem na „chłodno” kunszt wykonania i śledziłem z zainteresowaniem wydarzenia, ale serce nie biło mocniej. Im bliżej było jednak końca, tym częściej zaczynałem się wiercić w fotelu, a gdy akcja w końcu przeniosła się na zewnątrz bunkra, to już oczywiście z niemałym podekscytowaniem czekałem na to, co odkryje postać. Więcej oczywiście nie zdradzę, bo to podstawowa wartość filmu, którego nie wyobrażam sobie oglądać ponownie w najbliższym czasie. Kiedyś zapewne jeszcze do niego wrócę, dla pojedynczych scen, dla klimatycznej sklejki montażowej pokazującej życie w bunkrze, na której zresztą zbudowano zwiastun, dla nieco przytłaczających momentów, gdy Goodman dzieli kadr z Winstead i sama jego głowa jest dwukrotnie większa od twarzy aktorki, nie wspominając już o reszcie masywnego ciała. Jest to niewątpliwie ciekawa próba ugryzienia filmowej serii od innej strony, nie do końca udana, bo nie tak szarpiąca nerwy, jakby to twórcy sobie życzyli, ale i tak warta poświęcenia jej swojego wolnego czasu.
FILM Po wypadku samochodowym, Michelle budzi się w piwnicy należącej do Howarda i Emmetta. Mężczyźni przekonują kobietę, że uratowali ją przed atakiem chemicznym, a wyjście ze schronu grozi śmiercią. Przerażona kobieta musi podjąć decyzję: zostać z nieznajomymi lub zaryzykować i wyjść na ziemię. Gatunek: dramat, horror Kraj produkcji: USA Rok produkcji: 2016 Reżyser: Dan Trachtenberg Obsada: John Goodman, Mary Elizabeth Winstead, John Gallagher Jr. Galeria
cloverfield lane 10 cały film